I można Jej wmawiać, że są zdrowe, pożywne, On może się na pokaz nimi zajadać, prezentując zawodowo zaczerwieniony uśmiech. Ona kijem nie tknie. No nie ruszy - ani na zimno utartych, ani na ciepło, ani też takich z chrzanem. Jedyne Jej smakowały - mamine w kostkę pokrojone z dodatkiem ogórka. Ale to wyjątek.
W psiejski zimowy wieczór postanowiła Ona jednak spożytkować zapomniane czerwone bulwy, które zawieruszyły się w kuchni.
Składniki
4 nieduże buraki
łyżka masła
łyżka octu cherry
tymianek
sól i pieprz
garść uprażonego słonecznika
Ona buraczki umyła i w aluminiową folię niczym w kosmiczny skafander zapakowała i na godzinną wyprawę do rozgrzanego piekarnika warzywa wyprawiła.
Później ze skórki obrała i w plasterki pokroiła. Łyżkę masła na patelni stopiła i łyżkę octu dolała. Następnie buraczki dorzuciła, a na koniec - gdy się ładnie przyrumieniły (buraczki przyrumieniły? o czym Ona pisze?) - dorzuciła uprażony uprzednio słonecznik. Następnie posypała całość tymiankiem, pieprzem i zasypała solą. Tak, z solą przesadziła, ale nikt Wam przecież nie każe;)
Ona buraczki pożarła, aż Jej się uszy trzęsły!
Przepis bierze udział w akcji: