niedziela, 2 października 2011

Niedzielny rosół

Dwa tygodnie temu Ją złapało ostre przeziębienie, tydzień temu złapało Jego. A że w rodzinie nic nie ginie, to jak Jemu przeszło to już na Nią. Więc Ona od wczoraj psika, kicha, kaszle i gorączkuje - można to sprawdzać z kalendarzem: co roku w porze pewnego teatralnego festiwalu Ona jest chora.

A co jest najlepsze na przeziębienie prócz ciepłego łóżka? Rosół!



Składniki
skrzydło indyka
3 marchwie
2 pietruszki
1/2 selera
cebula
sól, pieprz w kulkach, ziele angielskie, liść laurowy
woda

dodatkowo
makaron
natka pietruszki

A że... miała Ona indora, indora, indora... wsadziła go do wora, do gara. Leż!
To było wielkie skrzydło, które Ona w największym garze zalała wodą. Nim do wrzenia doprowadziła, jeszcze osoliła, przypraw dorzuciła i poszła sobie. Wróciła, gdy zawrzało, by szumowiny zdjąć i gaz pod garnkiem zmniejszyć.


W tym czasie On walczył z kamieniem, prawie jak Syzyf, z tym, że w łazience i kuchni a nie w zapomnianym micie - przy kranie.

Ona warzywa obrała i w dość dużych częściach wrzuciła do zupy. Cebulę na suchej patelni przysmażyła i wrzuciła do rosołu (dla koloru). A potem przez jakieś 45 min. gotowała. I smakowała, bo długo pewna nie była, czy to już ten smak. Soli poszło sporo, pieprzu też.



Wreszcie On makaron ugotował. Rosołu nalał, pokrojoną w plastry marchewką z zupy i natką pietruszki przystroił. Prawdziwy domowy rosół zawędrował na stół.

On, który rosół nazywał przez lata wodą z tłuszczem i nie doceniał jego delikatnego i magicznego smaku, zazwyczaj zalewał go maggi i zasypywał pieprzem. Tym razem dodatków nie użył aż tak dużo;)

Gdyby nie fakt, że wieczór zapowiada się teatralnie, wskoczyliby pod koc wygrzać się do reszty.


Przepis bierze udział w akcji: