poniedziałek, 5 września 2011

Tu liczy się vinegret!

Ona i On zaprosili gości. Miał być obiad łamany na kolację. Miało być jak zwykle - miło i smacznie. On stał nad kuchenką przygotowując kuraka w cieście z kokosem (o tym wkrótce!), Ona na szybko robiła sałatkę. A że zawsze musi znaleźć jakieś dodatkowe zajęcie, gdy robi coś w kuchni, postanowiła ułożyć swoją burzę włosów i ładnie stół przygotować na nadchodzących gości.

Składniki (4 osoby plus porcja na śniadanie do pracy dla Niego)

3/4 główki kapusty pekińskiej
6 pomidorków lima
2 łyżka octu winnego
4 łyżki oleju
2 łyżki musztardy
pieprz, sól tej ziemi

Ona wycina twarde środki kapusty, którymi później On nakarmi swoją domową zwierzynę. Ona resztę kroi w paski. Pomidory kroi w drobną kostkę i wrzuca warzywa do miski, sypiąc im solą w oczy. On przygotowuje mistrzowski sos vinegret mieszając resztę składników w kubku, a Ona układa na stole obrus fioletowy jak jesienny wrzos w lesie niedaleko. Ona sos wylewa na kapustę i pomidory, miesza.




Potem Ona Jego w kuchni zostawia, by mistrzowskie dania na wieczór skończył. Ona włos poprawia niedbale i gości wypatruje.


Przepis bierze udział w akcji

Święto Śliwki: powidło... i mydło

Weekendowego Święta Śliwki w Strzelcach Dolnych Ona i On opuścić nie mogli. Wybrali się w sobotni wieczór, gdy na scenie bujała się jeszcze długowłosa dziewczyna prezentująca prawdziwy polski flanelowy rock*. Słuchały jej setki osób wcinających piwo i kiełbasę. Cóż, taki urok imprezy. I choć dziewczyna była tu Bogu ducha winna, zapewne - podobnie jak Ona i On - zapamięta najwierniejszego fana tego wieczoru. Słuchał jej bowiem 1 (słownie: jeden) bujający się w rytm swojej wewnętrznej muzyki wychudzony pan o ogorzałej twarzy i o niedawno jeszcze pełnych wody ognistej ustach, które wyśpiewywały teksty szlagierów.

Jak na ekologiczną imprezę przystało na Święcie Śliwki i Kiczu pojawiły się:
- paski ze sztucznej skóry,
- imitacja zwierząt w postaci skaczących i szczekających plastikowych piesków próbujących wyskoczyć z pudełek sprzedawców,
- skóry prawdziwego dużego zwierza (On zatrzymał się nawet na dłużej przy stoisku z prawdziwymi ogonkami i skórami - wyobraził sobie zapewne, jak tuż po przebudzeniu jego stopy mizia szczecina leżącego pod łóżkiem dzika),
- śliwki w słoikach, ciastach i świeże,
- karkówka z rusztu i kiełbasa - najpewniej z supermarketu (nikt nie miał czasu dopytać)
- chleb z objazdowej piekarni,
- wata cukrowa - na tyle rozchwytywany produkt, że postawiono aż dwa stoiska,
- piwo długo pasteryzowane, nieżywe z wielkiego koncernu,
- tradycyjne rękodzieło w postaci decoupage'u wątpliwej wartości,
- łoscypek ogrzewany na małym ogrodowym grillu,
- drewniane sprzęty kuchenne,
- gofry przygotowywane na domowej gofrownicy przez grupę dziewcząt,
- kolorowe kołdry prosto z osiedlowego targu,
- reklama szkoły językowej - nie języka kaszubskiego a angielskiego,
- dmuchany pies i orka (?), które co chwilę pożerały krzyczące dzieci.

Były też smaczne lody prosto z Koronowa i stoisko z gruzińskimi sosami i winami. Ostatnie dwa punkty szybkiego spaceru po polanie - zdecydowanie udane. Oba to produkty regionalne, choć drugi spoza naszych granic. Idea zachowana. Nie to, co w przypadku reszty propozycji na tej imprezie. Choć teoretycznie promowane są powidła, na gości czeka tu w rzeczywistości mydło i powidło...



* flanelowy rock - marnej jakości pop, który podstarzali panowie w zdecydowanie wczorajszych flanelowych koszulach nazywają prawdziwym polskim rokiem. "To klasyka, mała. To moja młodość! Dla tej muzyki trzeba mieć szacunek" - mówią małolatom, które wpatrują się w nich jak w obrazek.