Nie ma co, może amerykańskiego Halloween jeszcze w pełni nie zaakceptowaliśmy, ale dynia po wielu latach na polskie stoły wróciła. I chwała jej za to.
Ona też ma już swoją. Popatrzcie, o tu. Ładna, prawda?
Gdy ją dostała, zaczęła się zastanawiać, co by tu zrobić... Smażoną, pieczoną, marynowaną, na słodko, ostro, na obiad a może i deser?... No twarda ta dynia do zgryzienia była, nie ma co.
Na początek więc zupa, by życia sobie za bardzo nie utrudniać. Oto, co Ona na szybko wykombinowała.
Składniki
1/2 l bulionu (część rosołu zamroziła, ma więc jak znalazł)
30 dag dyni
mały kawałek korzenia imbiru
2 ząbki czosnku
2 łyżki słonecznika
olej
5 dag fety
sól, pieprz
Ona rosół podgrzała. Na małej patelni uprażyła słonecznik, na drugiej z rozgrzanym olejem wrzuciła pokrojoną w kostkę dynię bez skórki.
Gdy dynia zmiękła lekko, dolała rosołu. Wcisnęła czosnek, starła imbir, dodała sól i pieprz, gotowała aż dynia zmiękła (ok. 15 min). Na koniec przelała zupę do blendera, zmiksowała, jeszcze trochę doprawiła i wlała do misek - z kawałkami pokruszonej fety na dnie. Na górę posypała słonecznik. Ot, i cała filozofia.
A zupa: ciekawa kolorystycznie, przyjemnie rozgrzewająca. Szkoda tylko, że sama dynia niknie w oczach, bo jeszcze by się z niej coś zrobiło...;)
Przepis bierze udział w akcji:
I o dyni pięknie można napisać? No nie można?!
OdpowiedzUsuńMarze o tej zupie... ale dyni nie posiadam :(
Dobra jest z sokiem jabłkowym!
OdpowiedzUsuń