Ona i Ona zakończyli właśnie cudowny weekend. Tak, weekend, który kończy się w poniedziałkowy wieczór, jest przynajmniej o 24 godziny przyjemniejszy;)
Odwiedzili ukochany Hel. A i tu smakowitości nie zabrakło. Śniadania jedli z widokiem na wzburzone morze w Juracie, rozsmakowując się w pobudzającej kawie z mlekiem, sycącej jajecznicy, wędzonych rybach, doskonałym pieczywie i skomponowanej własnoręcznie sałatce z kiełkową dominantą...
Nad obiadem długo się głowili - między helską Ambrą a Izdebką. W pierwszej zawsze kuszą gospodarze i dania przygotowywane pod ich czujnym okiem, w drugie jeszcze dodatkowo wystrój i rozpalony kominek. Choć tego ostatniego zabrakło, fląderka spisała się jak zwykle - na medal. I do tego ta surówka z białej kapusty z czosnkiem - pychota.
A kolacje? Tylko przekąski z odległego supersamu zakupione po spotkaniu z żerującym nocą dzikiem. Przekąski z tego co On i Ona miasta pochodzące, ale u Nich nieznane. I wino. Pychota.
Dobrze, że wszystko na spacerach w deszczu, krupie, słońcu i w towarzystwie tęczy spalone. A i w gwiazd świetle. I w basenie późnym wieczorem...
To był pyszny.. pysznie relaksujący weekend!
Gratuluję tego wyjątkowego weekendu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Hel!
Dziękujemy:) i my kochamy!
OdpowiedzUsuńojej....ale Wam zazdroszcze !!!! ja tez chce !!!
OdpowiedzUsuńDzielimy się z chęcią wrażeniami:)
OdpowiedzUsuńOoooooh, cudownie się czyta, a jeszcze cudowniej byłoby też to przeżyć! Wspaniale!
OdpowiedzUsuńTo się nazywa śniadanie! :D
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń