sobota, 20 sierpnia 2011

Dzień pełen smaku

Jaka pamiątka z Gruczna świadczy o powodzeniu Festiwalu Smaku? Tysiące kalorii pochowane po nabrzusznych, udowych i pupę pięknie kształtujących fałdkach oraz w koszach z jedzeniowymi niespodziankami wywożonymi do domu;)
Ona i On zaopatrzyli się w nie. Będą spalać je chyba do przyszłorocznej imprezy;)


Pierwsze "Smacznego" powiedzieli sobie przy biłgorajskim pirogu. Pirogu z samej Lubelszczyzny, który okolicznych, kujawsko-pomorskich pierogów w żaden sposób nie przypomina. Szybciej pasztet w cieście, który Jej mama kiedyś robiła - przepyszny! Ale jeśli nawet przypomina, to jedynie wyglądem, bo smak tu nietypowy. Konkretny, ale delikatny. Danie to pod przyrumienioną drożdżową skorupką skrywa mieszankę gotowanych ziemniaków i gryczanej kaszy. Dodatkiem jest tu klaps kwaśnej śmietany.
Pominąć należy podanie na tekturowej tacce, bo z niej - zamiennie z plastikową zastawą - w Grucznie pochłania się wszystko z... wielkim apetytem (no... może za wyjątkiem pyrów z gzikiem na jednym ze stanowisk - serwowane na liściu kapusty - stylowo!).



Oboje kaszę gryczaną uwielbiają. Pyszne ciasto. Podanie na ciepło - na plus. - Ale mimo podgrzania aż chciałoby się zjeść takiego piróga na świeżo, prosto z pieca - mówi On. - I szkoda, że takiego kawałka nie zwięczył równie słuszny kawał boczku - na pewno całość byłaby bardziej soczysta - dodaje.Ale wiadomo: tradycja, to tradycja i piróg wyglądać musi jak biłgorajskie cudo, a nie jakaś wielkopańska wariacja.

Dalej przyszedł czas na wędrówkę na południe: w samiuśkie góry, hej! A tam gorącego oscypka podarować sobie nie mogli. Zgrillowany, podany z żurawiną wyglądał całkiem apetycznie.



Ona i On wędzony ser uwielbiają, ten zapach i gumową, piszczącą między zębami skórkę. Podany na ciepło w takiej formie był na nich nowością. Szkoda tylko, że żurawina przypominała raczej frużelinę dodawaną do nadmorskich gofrów, a nie dobry owoc. Zresztą ser tak smaczny, że dodatek zbędny. Dużo lepiej pasowałyby do niego wiszące nieopodal koronkowe stringi z Koniakowa. 

Regionalne piwa to jego konik, dlatego do browaru Amber zachodził, gdy tylko malała tam kolejka. Po Koźlaka i Ambra. No pyszności. No... chlup! 


Ona przejęła dziś stery, więc sięgnąć mogła jedynie po ulubiony kwas. Rycerski z posmakiem goryczki na stoisku bydgoskiego Caritasu świetnie ugasił pragnienie.



Później wybrali się, by uzupełnić domowe zapasy oleju z Góry św. Wawrzyńca. Od dawna już gości on w ich kuchni. Tym razem skusili się nie tylko na butelczynę, ale i na degustację, którą polecała Grupa Trzymająca Olej.


Ziemniak w mundurku, olej (także w wersji z wyciśniętym czosnkiem) i sól jednak im nie zasmakował. - Niedogotowane - skwitowała ona. - To wina ziemniaków - oznajmił on. Bo olej doskonały - jak zwykle!

Jedzeniowy festiwal nie mógł się obejść bez pajdy chleba ze smalcem. Oto i ona, maleńka taka, niepozorna. Sporo soli i pieprzu, którymi on doprawił całość nadała właściwy smak. - Chleb świetny, ale maminy smalec lepszy - oznajmiła Ona.


Sok, na który trafili później nie wyglądał apetycznie. Niczym wyciąg ze Shreka.


Kubek soku z pietruszki, melisy i cytryny był niesamowity! Absolutnie nietypowy, orzeźwiający i smaczny. Juz planują zrobić jego domową wersję!

Po drodze spróbowali jeszcze półgęska, ona przypomniała sobie smak doskonałej konfitury z marchwi, zakupili świetne patisony Pana Piotra, uszczknęli korycińskiego sera, poznali smaki włoskiej oliwy i powalający ich jak zwykle doskonały smak suszonych greckich pomidorów. - I czemu tego wszystkiego nie można dostać na co dzień w sklepach? - zapytał On. - Widać, jakie ma to wzięcie. Nawet wędliny i ryby, którym winduje się ceny. Straszna szkoda.

Potem przyszedł czas na...lody!
Lody! Lody! Komu lody?
No... Ona na pewno nie odmówi;)


Czekoladowe lody z Koronowa to był smak dzieciństwa zanurzony w wielkich stylowych termosach. On z kolei zachwycony był śmietanową wersją lodowej kuli. Panu niestety nie udało się skraść uśmiechu (ani termosów;)) - Talent niezwykły - skwitowali oboje.

Kiełbasa chodziła za nim pod początku. Ładnie przyrumieniona zerkała kusząco z paru rozgrzanych rusztów, świeżutka - dopiero co ułożona na grillu błagała o wybawienie. On jednak skusił się na wędzoną kiełbę od Mądrego. A Mądry nie w ciemię bity! Kiełbasa doskonała! Soczysta, świetnie doprawiona. Była doskonałym zwieńczeniem Festiwalu. Mniam...

3 komentarze:

  1. super, ta sama impreza, widziana innym okiem. Gruczno ma moc, może nawet się mijaliśmy w tym sporawym tłumie... Wspaniały blog, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to się stało, że dopiero dziś piszę podziękowania za tak miłe słowa? A może to i dobrze, bo jeszcze sodówka by nam do głowy uderzyła;) Pozdrawiamy najserdeczniej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne takie imprezy są. Można odkryć nowe smaki.

    OdpowiedzUsuń

Ona i On dziękują za Twój apetyt na komentarz i życzą smacznego!